Kiedy Wojtek pierwszy raz przyszedł do przedszkola, był zdenerwowany. Nigdy przedtem nie rozstawał się z mamą. Jak to będzie?
Pani zaprowadziła go do Sali. Policzki miał czerwone. Ściskało go w gardle.
– To jest nasz nowy kolega.
Dzieci akurat jadły truskawki i ktoś powiedział:
– On jest czerwony, jak ta truskawka.
Zaczęli się śmiać. A jego paliły policzki. Czuł, że i uszy robią się czerwone.
“No tak” – pomyślał. – “Oni mnie chyba nie będą lubić”.
Pani pogłaskała go po głowie, posadziła przy stole i odeszła. Tak było pierwszego dnia.
W następnych dzieci czasem mówiły do Wojtka „truskaweczko”. To nie było złośliwie – ot tak. Ale on za każdym razem się peszył. Znowu był czerwony.
– Nie chcę być truskawką!
Dzieci przyglądały się ciekawie. Dlaczego tak się cały trzęsie? Dziewczynki szeptały między sobą, a potem specjalnie wołały:
Truskawka, Truskaweczka! – żeby zobaczyć, co się z nim będzie działo.
Było mu przykro. Ale już został Truskawką.
– Nie chcę chodzić do przedszkola. Tam wcale nie jest przyjemnie… – mówił Wojtuś do mamy.
– Dzisiaj chyba jestem chory. Nie pójdę do przedszkola, co?
– Mamuśku, wiesz, tam mi dokuczają. Nie mogę wytrzymać.
Mama spoglądała na niego ze zmartwieniem.
– Trzeba iść do przedszkola. Nie ma kto z tobą zostawać w domu. A mama musi pracować. Gdyby było większe mieszkanie, poprosilibyśmy babcię… A z dziećmi… zawsze tak nie będzie.
– „Truskawka”? One są pyszne – słodkie, pachnące, delikatne. I ja, i tata bardzo lubimy truskawki. Wszystkie. Tę małą, co biega po naszym domu też. A dzieci… Spróbuj się przynajmniej czasami uśmiechnąć.
Tego dnia rano strasznie padało. Szybko szli z mamą do przedszkola. W piątki była rytmika, drugie śniadanie, spacer. Wojtkowi było wszystko jedno.
Na rytmice znowu nie miał pary. Sam musiał tańczyć krakowiaka. Nawet mu to nieźle szło, aż nagle zobaczył, że w kącie dziewczynki krztuszą się ze śmiechu.
Pomylił krok i stanął na środku sali.
Wiedział, że znów jest czerwony jak… jak, wolał nawet w myśli nie wypowiadać tego słowa.
I wtedy jeden z chłopców zaśpiewał:
Truskaweczka jedna
Miała nogi z drewna…
A drugi dośpiewał:
Truskawa
czerwona
zaraz będzie
przewrócona.
Wojtkowi wszystko zawirowało przed oczami. Gdyby pani nie podbiegła do niego i nie objęła go ramieniem, chyba by upadł. Potem siedział w osobnym pokoju skulony w wielkim miękkim fotelu i pani długo do niego mówiła. Właściwie nic z tego nie pamięta.
Przez kilka dni nic się nie wydarzyło. Wojtek grzecznie przychodził do przedszkola, bawił się niedaleko pani, jadł śniadanie, chodził na spacer i czekał, aż mama wreszcie przyjdzie.
Któregoś dnia pani wcześniej zawołała dzieci, żeby poszły do szatni. Wojtkowi wpadło do głowy, że można byłoby się tu gdzieś schować i nie iść ze wszystkimi. Wlazł za szafę. Czekał. Jednak dzieci nie wychodziły na spacer. W szatni musiało się coś dziać.
– Proszę pani, jakie to śliczne!
– Dla mnie jabłuszko!
– A dla mnie misia – piszczała przeraźliwie Jola.
– Wcale nie, bo dla mnie! – szczypała ją przyjaciółka.
– A dla Kaczorowskiego kaczkę.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a Kaczorowski śmiał się najgłośniej.
– Maciek dostanie cielaczka.
– Mmm, wolałbym tygrysa.
– A co dla Kasi?
– Może słoneczko? Ona jest zawsze taka miła.
Wojtek zamyślił się.
Nawet nie zauważył, jak dzieci zaczęły wracać do sali. Zabierały się do zabawy.
– A Truskawa znowu w kącie stoi i beczy.
– Wcale nie. I odczep się w końcu ode mnie. Niech pani im coś powie. Proszę pani. Ja już nie mogę!
– Uspokój się, Wojtusiu.
– Dlaczego ja? To oni mi dokuczają!
– Każdemu trochę dokuczają. Ale ty jeden nie możesz tego znieść – odpowiedziała pani podchodząc bliżej.
Ale Wojtek ryczał wniebogłosy. Złapał pudełko kredek. Chciał rzucić w Jurka.
– Nie znoszę was wszystkich! Wstrętne przedszkole! To wy jesteście truskawki!
Wyskoczył z sali i trzasnął drzwiami.
Jeszcze płacząc i łkając przebiegł przez cały korytarz. Zatrzymał się w drzwiach do ogródka.
Po porannej burzy wszystko było mokre. Krople na liściach. W piaskownicy błoto. Ale już w kałużach zaczęły się przeglądać pierwsze promyki słońca.
Jeszcze trochę pochlipywał. Potem westchnął i zaczął chodzić po korytarzu. Korytarz był pusty. Pusty – zupełnie inny niż zawsze. Tu drzwi do kuchni, wystawka naszych ludzików z plasteliny, szary dywanik, szatnia.
– Ojej! Co tu się dzieje! Jakie to ładne!
Na szarych, nieładnych szafkach, które stały równo pod ścianami, teraz ponaklejane były różne obrazki. Zrobiło się kolorowo. I każdy jest inny – to ciekawe.
– „Joasia ma cukierek – to do niej pasuje, Kaczorowski kaczkę, a ta duża Jola słonia. A ja?”
Poszukał oczami swojej szafki. Odcinała się równą szarością drzwiczek. Nic mi nie nakleili. Zostawili puste miejsce – poczuł jakiś skurcz.
Obok na stoliczku stało pudełko z resztkami nalepek. Zaczął gwałtownie grzebać w pudełku. Dwie wisienki, może samochód? – zastanawiał się chwilę, ale szukał dalej. Wreszcie zobaczył. Z samego dna pudełka uśmiechała się duża czerwona truskawka. Jego truskawka.
Przypomniał sobie, co pani mówiła… „Każdy ma swoje imię, nazwisko, przezwisko – jak swoją twarz i swoje ręce… ładniejsze, brzydsze, ale każdy inne, własne”.
Poślinił palec, posmarował dokładnie klej na odwrocie i mocno przycisnął swoją truskawkę do swojej szafki.
Bajkę “Truskawka” napisała Elżbieta Wiśniewska.